niedziela, 26 lutego 2012

Масленица, czyli naleśnikowa niedziela. Tydzień, znaczy się.

W celu stworzenia poniższego tekstu Ola czytała teksty po rosyjsku. Głównie była to Wikipedia, ale i tak doceńcie mój wysiłek.

Maslenica to takie fajne święto, szczególnie dla miłośników naleśników. W pewnych kręgach nazywane tygodniem blina, ale nie dlatego, że można sobie "blinować" do woli ("blin" to rosyjska wersja "kurcze", "kurde", "motyla noga"), tylko dlatego, że blin to przede wszystkim naleśnik*.

Ale do rzeczy. Święto pochodzi jeszcze z czasów pogańskich i jest czymś podobnym do naszych zapustów (ktoś wie co to zapusty?). Kiedyś obchodzone na pożegnanie zimy i powitanie wiosny. U nas roztopy, więc w sumie się zgadza. Kościół prawosławny przyjął je jako święto religijne, które przypada na 7 tygodni przed Wielkanocą, tuż przed rozpoczęciem postu. (Wypchaj się nasz Tłusty Czwartku, tu są ostatki przez cały tydzień!)

W czasie tego tygodnia przede wszystkim robi się bliny. Codziennie. Tylko że codziennie inaczej. Raz przychodzi zięć do teściowej, raz teściowa do zięcia (i zabiera ze sobą krewnych i znajomych, a bliny robi córka), raz z mąki gryczano-żytniej, a raz z gryczano-pszennej. Z konfiturą, masłem, śmietaną, łososiem lub kawiorem. Blin jest symbolem słońca (bo okrągły). Poza tym to czas pojednania i wybaczania krzywd. Wybaczam Wam wszystkim, tylko nie każcie mi znowu jeść naleśnika, bo pęknę!

Wikipedia mówi, że w czasie Maslenicy "należy się bawić i weselić, jeździć konno, na sankach i saniach, tańczyć w korowodzie wokół ognia (chcąc wyzwolić się od wszelkiego zła, należało ze sobą przynieść stare rzeczy, by spalić je na szczęście w ognisku), topić Marzannę, a przede wszystkim objadać blinami".

Blin autorstwa Kristiny

Z tego co mi wiadomo, Piotrek w tym tygodniu konno nie jeździł. Taniec wokół ognia też nas ominął, bo nikt nam nie powiedział jakie fajne rzeczy się dzieją w donieckim muzeum. Jeśli nie czytacie krzaków to chociaż zdjęcia obejrzyjcie, o tu. A o sankach to mogę tylko pomarzyć.

*Podoba mi się to tak bardzo, że możecie się już nastawiać, że jak mi się rozleje herbata lub Felek podrze mi kolejne rajstopy to zamiast "cholera" pomieszanym z "joder" powiem "o naleśnik".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz