niedziela, 6 listopada 2011

Me dicen la clandestina por no llevar papel...*

Właściwie to nie wiem od czego zacząć tę opowieść. Najlepiej będzie... od końca.

W środę jedziemy z Magdą do Lwowa. A właściwie to do jakiegoś przejścia granicznego. Jedziemy tam tylko po to, żeby przekroczyć granicę ukraińsko-polską i tego samego dnia wrócić na Ukrainę. Robimy to dlatego, że odmówiono zarejestrowania naszego pobytu na Ukrainie, więc jeśli do piątku nie opuścimy tego cudownego kraju to zostaniemy nielegalnymi imigrantkami. Jak to możliwe? Ano tak, że nowe ukraińskie prawo wizowe nie przewiduje czegoś takiego jak ukraińskie NGO. Korpus Pokoju - ok, Amnesty International - ok, Greenpeace też, ale Donetsk Youth Debate Centre już nie.

Oznacza to, że moja organizacja goszcząca nie jest uprawniona do wysyłania zaproszenia upoważniającego do ubiegania się o wizę. Co z tego, że takie zaproszenie wysłała i zostało ono uznane przez konsulat w Gdańsku. Nie może i koniec. Wydział rejestracji nie uznaje takiego, więc nie mamy o czym rozmawiać. Mam wracać do kraju. Chociaż nie chcę. A później spróbować wrócić. Jak się uda, to na święta i tak jadę do domu po nową wizę. O ile mi ją wydadzą, bo podobno konsul ma przez nas problemy. Zawsze może się obrazić i powiedzieć, ze wizy nie będzie. A wtedy utknę w Polsce na stałe...

Ja rozumiem takie ostre prawo w przypadku kraju, który jest postrzegany jako raj i ma problemy z imigrantami. Ale powiedzcie mi szczerze: kto normalny pcha się na Ukrainę mogąc spokojnie żyć w kraju UE? No kto?

Pewnie zniosłabym to wszystko lepiej, gdyby nie zwaliło się na mnie kilka problemów na raz. Ale w życiu tak to już niestety jest, że nieszczęścia chodzą parami, a w moim przypadku stadami.

Trzymajcie kciuki. Wsparcie jest mi teraz bardzo potrzebne.

*"Clandestino" Manu Chao w tym tygodniu słychać u mnie codziennie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz