niedziela, 20 listopada 2011

Lwów

Mam problem ze Lwowem. Nie dość, że ciągle mi się myli z Wilnem (i nie tylko mi), to w dodatku nie wiem jakiego języka mam tam używać. No bo przecież po ukraińsku umiem tylko так, дякую i привіт. A i tak automatycznie odpowiadam pa'ruski. Zdecydowałyśmy z Magdą, że będziemy używać polskiego. Znaczy ja będę.


Miasto wygląda całkowicie inaczej niż Donieck. Moi donieccy znajomi mówią, że wkurza ich to, jak łatwo można się tam zgubić. Bo ulice nie są proste. Nie dziwi mnie to, jak się całe życie mieszka w mieście wybudowanym na wzór amerykański, gdzie ulice przecinają się pod kątem prostym, to można się we Lwowie zgubić. Ale zgubienie się we Lwowie może być przyjemne. Bo miasto jest ładne, ma klimat i ogromny potencjał turystyczny, którego nie umie jeszcze wykorzystać. Jedyni turyści na ulicach to niestety Polacy. Niestety, bo przez to czuję się jak w Polsce. Bo Lwów to taki biedniejszy Kraków. Połączony z Łodzią (ach, te zniszczone budynki i mnóstwo kabli w powietrzu...)

Lwów jest bardziej polski niż Wilno. Po co im pomnik Mickiewicza? Czy on w ogóle był kiedyś we Lwowie? Krym, Odessa - to pewne, ale Lwów? Sonetów lwowskich chyba nie napisał. Sklepy w centrum miasta: Reserved i House. Jak tak dalej pójdzie, to następnym razem znajdę tam sklep firmowy Kopernika. Najlepiej na Kopernika. No i gdzie się człowiek nie ruszy, tam kościoły. Rzymskokatolickie. Greckokatolickie. Prawosławne. A na rzymskokatolickim, w ścisłym centrum, tablica pamiątkowa z Janem Pawłem II. Mówiłam już, że jest tam jak w Polsce?

Oprócz tego, że ma duszę, Lwów ma jeszcze jedną przewagę nad Donieckiem: posiada coś takiego jak lokale z klimatem. Mogą śmiało rywalizować z kawiarniami i pubami we Wrocławiu, Poznaniu, Trójmieście, czy moim kochanym Toruniu. A przy tym są dużo tańsze.


Jest jeszcze jedno fantastyczne miejsce, którego piękno doceniałabym bardziej gdybym czytała cyrylicę i lubiła wschodnią literaturę*. Taki antykwariat pod chmurką. A konkretnie pod pomnikiem Fedorowa (to taki lwowski drukarz był).



Jeśli ktoś ma ochotę na więcej zdjęć, to polecam mój profil na fb lub link do Picasy po prawej.

PS. Lwów to nie jest miasto na wysokich obcasach. Dziewczyny wyglądają tu prawie normalnie. Czasami nawet bardzo ładnie.

PS2. Lwów jest naprawdę cudowny, nasi nowi znajomi również rewelacyjni (i pogadają, i czaju naparzą, i przewodnik pożyczą, i pozwolą po hiszpańsku ze swoją mamą porozmawiać, a nawet łóżko oddadzą!), ale jednak widok szarych, dymiących, ogromnych fabryk ucieszył mnie bardzo. Wróciłam do domu.

* Ja tu chyba nie pasuję. Wszyscy są po/na jakichś filologiach ukraińskich, rosyjskich, rosjoznawstwach, kulturach Rosji i narodów sąsiednich, ewentualnie kochają historię Europy Wschodniej lub mają bzika na punkcie Kozaków. A ja? Gdybym kierowała się zainteresowaniami to bym wylądowała w Hiszpanii. A że kierowałam się sercem (któremu nie pozwolę się odezwać przez kolejne dwa lata, bo nic dobrego nie wynika z jego pomysłów) to wylądowałam na Ukrainie. I żeby nie było - nie żałuję. Jeszcze nie.

2 komentarze:

  1. Polacy lubą Lwów bo wygląda jak Polska :p No wgląda tak, niby Lwów jest superładny i superfajny, a w Doniecku tylko okropne marszrutki :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Marszrutki nie są okropne! Są cudowne! I mi się w Doniecku podoba. Nawet jak jest szaro i zimno. I mimo że macie tu tylko jedną klimatyczną knajpę (no chyba, że się coś jeszcze znajdzie).

    OdpowiedzUsuń