wtorek, 27 marca 2012

Горлівка/Горловка/Gorłówka*

Podróż do Gorłówki przypomniała mi o weekendowych wypadach z moimi chłopcami w Sewilli. 1 listopada,  hiszpańską autostradą do Huelvy pędzimy nad ocean. Szerokie pasy ruchu, wkoło wysuszone słońcem stepy, roślinność półpustynna, z radiodbiornika płynie okropna hiszpańska muzyka popowa, temperatura powyżej 35 stopni Celcjusza, Kamil śpi na tylnym siedzeniu, a Martin objaśnia mi działanie sprzęgła co chwilę wtrącając słowa po niemiecku.

Nie wiem dlaczego przyszła mi do głowy Hiszpania i moje aventuras sevillanas, bo trasa Donieck-Gorlowka w niczym Hiszpanii nie przypomina.

Do Gorłówki najlepiej i najszybciej można dojechać prywatnym samochodem. W kilku miejscach na trasie przejazdu autobusu linii nr 73A słychać nawoływania Горловка!, więc takim środkiem transportu wybraliśmy się i my. Pan zapakował całą naszą paczkę w jedną maszynę i pognał do Gorłówki nie zapinając nawet pasów bezpieczeństwa. Widok przez okno stanowił piękną zapowiedź tego, co nas czekało na miejscu. A widać było głównie brudną szybę. A za nią szeroka droga ze zdartym asfaltem, bez wydzielonych pasów ruchu, pobocza, czegokolwiek.


Gorłówka jest dużo większa od Torunia, ale mniejsza od Makiejewki. Wydała na świat kilka wybitnych postaci, na przykład pana Wołkowa, co kosmos podbijał (przejrzyjcie jego odznaczenia, jest na co popatrzeć) i (info dla mojego brata) pana Rebrowa, który grał grzał ławę m.in. w Tottenhamie (chociaż jego akurat wybitnym bym nie nazwała).

Centrum miasta to właściwie jedna, szeroka ulica otoczona blokami. W oddali widać kominy fabryk i hałdy. I to właściwie wszystko. Gorłówka jest najsmutniejszym i najbrudniejszym miastem jakie w życiu widziałam.  Brud widać w powietrzu, czuć go na skórze. W depresję bym tam wpadła po dwóch dniach. Nawet w tak pogodny i ciepły dzień działała na nas przygnębiająco. Po tej wycieczce głowa bolała mnie jeszcze przez dwa dni. Ostatni raz industrialny klimat Donbasu odczułam tak dotkliwie podczas pierwszej wizyty w Izolacji, kiedy na języku czułam chyba całą tablicę Mendelejewa.

Za to mieszkańcy Gorłówki, których dane mi było poznać są przesympatyczni. Max i Nikita obiecali nam nawet wycieczkę na hałdę. Zobaczymy, czy uratują honor ukraińskich chłopców, bo dwóch, którzy już nam obiecali taką wyprawę ciągle się czymś wykręca (a to za zimno, za ciepło, za mokro, za sucho, za dużo śniegu, nie ma śniegu...) lub spóźnia na spotkanie tak bardzo, że na hałdę już się iść nie da.

Wygląda na to, że jeszcze do Gorłówki się wybierzemy, o ile zdążymy. Przy okazji wspinaczki hałdowej odwiedzimy również Muzeum Miniaturowej Książki, które niestety odnaleźliśmy już po godzinie zamknięcia.

Gorłówka oprócz przerażająco wysokiego odsetka zachorowań na raka płuc słynie również z dobrej jakości kształcenia w zakresie języków obcych. To taka informacja na koniec żeby nie było, że nic fajnego tam nie ma.

Poniżej zdjęcia z wycieczki.

obowiązkowy Towarzysz na głównym placu







nie wiem czy to pranie będzie czyste po zdjęciu z linki...


hmm... chodnik?






*po polsku ta nazwa brzmi tragicznie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz