Bez zbędnych ceregieli przechodzę do sedna:
1. Marszrutki. Kochane moje marszrutki. Pomachasz łapką i się zatrzymują. Poprosisz żeby się pan kierowca zatrzymał w jakimś dziwnym miejscu to (jeśli jest miły) się zatrzyma. Mają też jeszcze jedną zaletę: są szybkie. I przy polskiej pensji byłyby nawet tanie. Taki lokalny folklor, którego nie zamieniłabym nawet na metro (chociaż to kijowskie też uwielbiam).
2. Ludzie. Gdzie na tzw. Zachodzie znajdziecie ludzi, którzy na pytanie o drogę/autobus zatrzymają się i zrobią co w ich mocy żeby wam pomóc? Nawet zaczną wypytywać przechodniów żeby się upewnić, czy mają rację. A potem zapakują was w odpowiednią marszrutkę i poproszą kierowcę żeby was wysadził w punkcie docelowym. Są mili, sympatyczni i w ogóle bardzo ich lubimy. Panie konduktorki w 73A już nas kojarzą, a ta, z którą jeżdżę w czwartki to pamięta nawet jak mam na imię! I pyta jak mi się w szkołach podoba. Poza tym to robimy tu za gwiazdy, obcy ludzie nas zaczepiają na ulicy, bo chcą porozmawiać po polsku/o Polsce. Nawet wywiadu już udzieliliśmy.
3. Psy i koty. Najładniejsze koty w moim życiu spotkałam na Ukrainie (Zuzia, Felek - wybaczcie). Właściwie to codziennie je spotykam. Sami popatrzcie:
Może komuś przywieźć jednego? Akurat w środę wyjeżdżam.
No i gdzie jeszcze można spotkać kota siedzącego na kasie w sklepie? No gdzie? A taki jeden rudy to mnie zawsze wita jak idę we wtorek na popołudniowe zajęcia.
Pieski też są fajne, jednego nawet chciałyśmy z Magdą przygarnąć, ale pewnie by nie dostał wizy na przebywanie w naszym mieszkaniu. Retriverów i labradorów za dużo nie ma, ale zwykłe kundelki też są urocze. I bardzo grzeczne.
4. Jedzenie. Mają tu pierogi. I barszcz. I zupę ryżową z kurczakiem. Tak, dobrze widzicie: Ola je zupy. I mają też to fajne twarogowe coś, co sobie z Maćkiem na Litwie zawsze kupujemy. A czy alkohol zalicza się do jedzenia? Uznajmy, że tak. W takim razie Ukraina wymiata. Nie dość, że mają tanie piwo, tanią wódkę, to jeszcze można tu kupić Vana Tallinn! Jak mi starczy kasy to przywiozę butelkę do Piernikowa.
5. Apteki. Antybiotyki bez recepty! I te śmieszne nazwy. No spa to tutaj Noszpa. A woda utleniona jest tak:
6. Poczucie czasu. Jak wrócę do Polski to będę się jeszcze mniej spieszyć niż po powrocie z Espanii. Luz totalny. Można się spóźnić pół godziny i nadal się będzie jednym z pierwszych! Hiszpanie z pewnością czuli by się tu jak w domu.
7. Język. Wiecie jak są zakupy po rosyjsku? покупки (pokupki). Fajnie, nie? A nietoperz? летучая мышь (ljetuczaja mysz), czyli latająca mysz. Jak tak dalej pójdzie, to rosyjski zostanie moim drugim ulubionym (po czeskim) językiem. Tapczan to diwan, dywan to kawior, kawior to ikra, a ikra to… ikra. Uff... Już nie wspominając o tym, pociąg to pojezd... Zabawy jest co nie miara.
8. Kwestie polityczno-prawne. W tym przypadku nie jestem w stanie znaleźć jakiegokolwiek pozytywu. Przykro mi. Dlatego prawo ustępuje miejsca hasłu pociągi. Bo te są autentycznie cudowne. Mogłabym w nich zamieszkać. Nie wiem tylko jak bym zniosła taką żarkę, bo to użas. Ale poza tym są rewelacyjne. Jak ja teraz mam jechać pociągiem na siedząco z siedmioma innymi osobami w przedziale? No jak?
Mały bonus. Ola dwa lata temu pisała tak: hate, love.
Mały bonus. Ola dwa lata temu pisała tak: hate, love.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz