środa, 7 grudnia 2011

8 things I hate about Ukraine

Uwaga! Poniższy tekst ma charakter subiektywny i odnosi się do ogólnych spostrzeżeń autorki, a nie do konkretnych osób. Chyba, że ustawa stanowi autorka powie inaczej. Wszystkie przytoczone sytuacje są niestety prawdziwe.

Dawno, dawno temu, gdy mieszkałam w krainie, która nie zna śniegu, nie wie co to rynna czy studzienka kanalizacyjna, wiąże palmy na „zimę” i nie ma ogrzewania, gazu ani bieżącej ciepłej wody w domach, popełniłam tekst pod tytułem „10 things I hate about Spain”, w dodatku po angielsku. Z racji tego, że dziś jestem mądrzejsza i bardziej doświadczona w kwestiach różnic kulturowych postanowiłam powielić swój tekst*, tym razem w wersji ukraińskiej. Ale po polsku, żeby żadna z moich myśli nie była lost in translation. No i nie udało mi się znaleźć dziesięciu rzeczy, więc mam ich tylko 8 (kolejny dowód na to, że Ukraina jest fajniejsza niż Hiszpania).


1. Marszrutki. Wspominałam już, że to koszmar moich pierwszych tygodni na Ukrainie? Nic dziwnego, że wolontariusz z Włoch nazwał je koszmarshrutki. Podróż nimi to po prostu ужас. Szczególnie jak się jeszcze dołoży do tego fakt, że w różnych miastach obowiązują różne systemy marszrutkowe. Kto to słyszał, żeby płacić za przejazd przy wysiadaniu? A jak w marszrucie pojawi się 29 wolontariuszy i wszyscy będą chcieli wysiąść na dziewiątym fontanie to ile będzie trwało przyjmowanie pieniędzy i wydawanie reszty? Odpowiadam: za długo. A i tak nikt się nie doliczy ani osób, ani kasy. Nawet w normalnych warunkach ten system utrudnia życie pasażerom, bo w zabawie w "pieredajcie pażałsta" trzeba pamiętać nie tylko kto dał i ile dał, ale jeszcze na którym przystanku chce wysiąść (weź to człowieku zapamiętaj i powtórz...) oraz którymi drzwiami chce wysiąść. Odesso, zastanów się nad tym, co robisz.

2. Ludzie. Wygląd i zachowanie ukraińskich dziewcząt mnie przeraża. Nie dość, że ubierają się - przepraszam za bezpośrednie określenie, ale nie umiemy z Magdą inaczej - zdzirowato (na szczęście w Kijowie nie jest pod tym względem tak źle), to ich udawana bezradność jest rozbrajająca. Nie trafią same ani na przystanek, ani do domu. Nieważne, że twój ostatni autobus jest za 5 minut, ona sama na przystanek nie trafi i musisz ją odprowadzić! Autobusem też sama nie pojedzie. A najgorsze jest to, że ci wszyscy faceci się na to zgadzają! Bez jakiejkolwiek dyskusji. Ale o płci pięknej w Doniecku będzie osobny wpis, bo to wymaga głębszej analizy.

Poza wątkiem damsko-męskim nie wprawia mnie w zachwyt również zachowanie pań i panów w środkach transportu zbiorowego. Jestem w stanie przyzwyczaić się to tego, że pytają mnie co chwilę czy wychodzę i jak usłyszą, że nie, to żądają zamiany miejscami. Ale jeśli np. autobus linii nr 73A jedzie prawie pusty (w ukraińskim, nie polskim rozumieniu wyrażenia "prawie pusty"), a pan stojący koło mnie na chwilę przed przystankiem "Stomatologia" pyta mnie czy wychodzę (nie wychodzę, bo mój jest następny), po czym zamienia się ze mną miejscami i nie wysiada na Stomatologii, tylko na mojej ostanowce to tego pojąć nie jestem w stanie. Po co stawać w drzwiach na 2 przystanki przed twoim? W autobusie, w którym można swobodnie przejść z jednego końca na drugi bez odzywania się do kogokolwiek (moja definicja "swobodnego przejścia" ;) )

Trzecia (i mam nadzieję ostatnia) rzecz, o której chciałabym wspomnieć w tym punkcie dotyczy różnic w rozumieniu pojęć "attend", "may attend" i "don't attend" przy zaproszeniach na wydarzenia w przewspaniałym portalu społecznościowym vkontakte, wśród polskiej mniejszości zwanym potocznie ruskim fejsbukiem. Jak chcę przyjść i wiem, że mam czas to klikam "attend". Jak chcę, ale nie wiem, czy dam radę wygospodarować trochę czasu to klikam "may attend", a jak wiem, że nie przyjdę to "don't attend". Na Ukrainie jest inaczej. Jak nie przyjdziesz, to klikasz "may attend", jak może przyjdziesz, to klikasz "attend", jak nie przyjdziesz, bo akurat tak się jakoś złożyło, że studiujesz w Polsce, ale lubisz organizatorów i chciałbyś być, ale nie możesz to klikasz "attend". Ostatni przypadek jest akurat całkiem fajny, sama tak ostatnio zrobiłam na fb z zaproszeniem na Festiwal Ekonomisty. Ale wracając do meritum: opcja "don't attend" jest prawie nieużywana. Nie chcą sprawić nam przykrości, czy co? W związku z tym, że rzadko się zdarza, żeby osoby deklarujące przybycie się pojawiały w ogóle przestałam sprawdzać kto co kliknął. Bo po co?

3. Psy i koty. Aż strach czasem wyjść z domu. Biega ci po dzielnicy takie stado po 12 piesków. Są duże i zaniedbane. A koty to sobie siedzą w sklepie, pod lodówką na przykład. Albo na fotelu kasjera. I nikt ich nie wygoni. A ciebie się czepiają jak chcesz wejść do sklepu z mięsem, które kupiłeś w sklepie obok.

4. Jedzenie. Oto jak wygląda ukraińskie śniadanie:


Obiad i kolacja wyglądają podobnie. Limit mięsa wyczerpałam chyba na pół roku.
Wiecie czym się różni obiad wegetarian od obiadu mięsożernych? Zamiast makaronu z sosem lub kaszy z sosem dostają sam makaron lub samą kaszę. Normalnie jak we "Wszystko jest iluminacją". Niech kolega Michał zademonstruje:


5. Apteki. Rynek farmaceutyczny jest zglobalizowany. Żeby to wiedzieć nie trzeba pracować w pewnej cudownej korporacji na "N". W związku z tym oczekiwałyśmy, że w razie potrzeby uda nam się zaopatrzyć w leki znanych marek. Ale: Sudafedu niet, APAP trzeba powiedzieć z odpowiednim akcentem, bo inaczej nie zrozumieją, a o wodzie utlenionej to w Odessie nie słyszeli. Dopiero w Doniecku zrozumieli o co Magdzie chodzi.

6. Poczucie czasu. Proszę Państwa, jak się umawiamy na 18.00 to o której wypada przyjść? Zdarza mi się spóźnić, ale nie więcej niż 10 minut. I to rzadko. A tu? Możecie się spodziewać pierwszych gości o 18.30. Będą się tak schodzić do 19.30. Akurat zdążą na ostatnie 15 minut filmu.

7. Język. Przepraszam bardzo, w jakim ja jestem kraju? Ukraina, tak? To dlaczego w stolicy ukraiński słyszałam dwa razy? DWA ! Częściej tam słychać włoski, angielski czy polski. Komunikaty w metrze się nie liczą. Ja rozumiem Donbas, ale żeby w Kijowie tak ciężko było usłyszeć oficjalny język tego kraju? Вова mówi, że w domu używa ukraińskiego, a w pracy rosyjskiego (właściwie to mu się tylko wydaje, że to rosyjski, bo tak naprawdę to surżyk z domieszką polskiego). Ale na ulicach, w metrze, w muzeum, sklepie - wszędzie - ludzie nie używają ukraińskiego. I będę mówić Андріївський узвіз, a nie спуск. Chyba, że mówię po rosyjsku, co się często nie zdarza.

8. Kwestie polityczno-prawne. Co ja mam Wam powiedzieć? Najlepiej to tu nie jest. Milicja zatrzymuje Cię pod byle pretekstem żeby tylko dostać łapówkę (serdecznie pozdrawiam kolegów z Włoch). Na ulicach obozy protestujących od miesięcy. A to przeciwko represjom politycznym wobec opozycji, a to nie lubią prezydenta, a to urządzają głodówkę, bo ich państwo oszukało. I co chwile przyłazi tam milicja i się czepia. O wszystko.



Jeśli po przeczytaniu powyższego tekstu czujecie się urażeni i macie ochotę wykrzyczeć mi w twarz, że jak mi się tu nie podoba, to mam wracać do domu, to powstrzymacie się chwilę. Pomyślcie trochę. I poczekajcie na kolejny wpis.

*Wiem, mało kreatywna jestem ostatnio. Kto to słyszał, żeby ściągać od siebie samej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz