"Dzień dobry, normalny na Arrivę do Torunia. [drukowanie, wydawanie reszty, podawanie biletu] Dziękuję, do widzenia!"
Minuta. Maksimum dwie. Tyle czasu spędzam przy okienku na dworcu kolejowym w Polsce. Inni też. Na Ukrainie jest inaczej.
Minuta. Maksimum dwie. Tyle czasu spędzam przy okienku na dworcu kolejowym w Polsce. Inni też. Na Ukrainie jest inaczej.
Największym problemem w kupowaniu biletów kolejowych w Doniecku są Ukraińcy stojący w kolejce. I to obrzydza mi życie bardziej, niż cała absurdalna istota naszego PKP. Panie w okienku są miłe, pomocne, drukują bilety bardzo szybko. Co prawda w każdej godzinie pracy jest 10-minutowa przerwa technologiczna (że co?) i między 12 a 13, 13 a 14 lub 14 a 15 (w zależności od kasy) jest przerwa zwyczajna, ale z tym da się żyć. Gorzej z zachowaniem klientów. Omówmy to na przykładzie.
Przychodzimy z Magdą po bilety. Z ośmiu kas czynne są cztery, w tym jedna dla pracowników kolei i jedna dla grup uprzywilejowanych. Czyli dla zwykłych ludzi dwie. W kolejce do każdej z nich stoi po 4-5 osób. Jest jeszcze informacja, w której za drobną opłatą można się podobno czegoś dowiedzieć. Jest południe. Przerwa w kasie nr 6 jest między 13 a 14, a w kasie nr 7 między 14 a 15. Znając zamiłowanie Ukraińców do przedstawiania wszystkich opcji podróży pani w okienku, postanawiamy zmiejszyć ryzyko stając w obu kolejkach jednocześnie. Jedna z nas ustawia się w jednym ogonku, druga w drugim. Podchodzi do mnie pani, pyta czy ja krajna, jak słyszy że tak, to staje za mną, ale po minucie jej się nudzi i siada na ławeczce. Kolejna osoba pyta mnie, czy ja krajna, więc wskazuję na panią, niech ona się tłumaczy. "To ja jestem za panią" mówi i... wychodzi. Następna osoba orientuje się, że te dwie co mówią po polsku to stoją jednocześnie w dwóch kolejkach. "Skoro one mogą, to ja też!" myśli i zajmuje sobie miejsce na końcu obu ogonków, po czym... siada na ławeczce. Pani stojąca zaraz za mną dostrzega naszą przebiegłość i postanawia zrobić to samo, więc w Magdy kolejce zajmuje miejsce za panem, który w mojej kolejce jest dwie pozycje za nią. Po chwili nikt już nie wie kto za kim w której kolejce stoi. Ogonek powoli, powoli się zmniejsza. Jedną kasę zamykają na godzinę, w drugiej 10 minut przerwy. Przed nami już tylko dwie osoby. Przerwa dobiega końca. Nagle nie wiadomo skąd pojawiają się trzy osoby, które "stały" przed panem, który jest przed nami. Zupełnie jak w kolejce do polskiego lekarza.
Osoba stojąca przede mną dociera do okienka. Jeżeli już wie, gdzie chce jechać to jest dobrze. Ale z reguły nie wie kiedy chce jechać. Bo przecież bilet kupuje się z miesięcznym wyprzedzeniem. Teraz pytanie: kupe czy platzkarta? Jak platzkarta to dolne, oczywiście. I nie przy toalecie. I nie boczne. Nie ma? A górne, ale nie przy toalecie i nie boczne. Też nie ma? To może kupe, ale dolne... Na ten dzień nie ma? A dzień wcześniej? Dzień później?
I tak przez 10 minut. A później droga powrotna. Niektórzy przychodzą przygotowani i wszystko mają ładnie rozpisane na karteczce. Ale niektórzy nie, więc jak się okazuje, że nie ma fajnych miejsc to wyciągają telefon i dzwonią do żony/matki/kochanki i pytają, co robić.
A ty tam umierasz w kolejce, bo to już druga godzina czekania się zaczęła...
Nasza kolej. Wiemy gdzie chcemy jechać, kiedy, nie wybrzydzamy przy przydziale miejsc. Dla pani kasjerki to miła odmiana. Pozwala nam nawet kupić 14 biletów, chociaż na osobę może wydać maksymalnie 9. Wystarczy powiedzieć, że jesteśmy we dwie. Bo absurdów oczywiście nie da się uniknąć. Kartą płacić można tylko jeśli się jest obywatelem Ukrainy, nie myślcie sobie, że jest inaczej. Za każdym razem gdy przychodzimy po bilety trafiamy na tę samą panią. Zawsze jest miła i pomocna. I nawet znalazła dla nas bilety na Krym i z powrotem mimo, że od dawna żadnych nie było. W szufladzie na nas czekały. A nam nawet do głowy nie przyszło, że można o takie zapytać. Od późnego PRL-u, gdy babcia kupowała szynkę na święta spod lady nie widziałam czegoś takiego.
Przychodzimy z Magdą po bilety. Z ośmiu kas czynne są cztery, w tym jedna dla pracowników kolei i jedna dla grup uprzywilejowanych. Czyli dla zwykłych ludzi dwie. W kolejce do każdej z nich stoi po 4-5 osób. Jest jeszcze informacja, w której za drobną opłatą można się podobno czegoś dowiedzieć. Jest południe. Przerwa w kasie nr 6 jest między 13 a 14, a w kasie nr 7 między 14 a 15. Znając zamiłowanie Ukraińców do przedstawiania wszystkich opcji podróży pani w okienku, postanawiamy zmiejszyć ryzyko stając w obu kolejkach jednocześnie. Jedna z nas ustawia się w jednym ogonku, druga w drugim. Podchodzi do mnie pani, pyta czy ja krajna, jak słyszy że tak, to staje za mną, ale po minucie jej się nudzi i siada na ławeczce. Kolejna osoba pyta mnie, czy ja krajna, więc wskazuję na panią, niech ona się tłumaczy. "To ja jestem za panią" mówi i... wychodzi. Następna osoba orientuje się, że te dwie co mówią po polsku to stoją jednocześnie w dwóch kolejkach. "Skoro one mogą, to ja też!" myśli i zajmuje sobie miejsce na końcu obu ogonków, po czym... siada na ławeczce. Pani stojąca zaraz za mną dostrzega naszą przebiegłość i postanawia zrobić to samo, więc w Magdy kolejce zajmuje miejsce za panem, który w mojej kolejce jest dwie pozycje za nią. Po chwili nikt już nie wie kto za kim w której kolejce stoi. Ogonek powoli, powoli się zmniejsza. Jedną kasę zamykają na godzinę, w drugiej 10 minut przerwy. Przed nami już tylko dwie osoby. Przerwa dobiega końca. Nagle nie wiadomo skąd pojawiają się trzy osoby, które "stały" przed panem, który jest przed nami. Zupełnie jak w kolejce do polskiego lekarza.
Osoba stojąca przede mną dociera do okienka. Jeżeli już wie, gdzie chce jechać to jest dobrze. Ale z reguły nie wie kiedy chce jechać. Bo przecież bilet kupuje się z miesięcznym wyprzedzeniem. Teraz pytanie: kupe czy platzkarta? Jak platzkarta to dolne, oczywiście. I nie przy toalecie. I nie boczne. Nie ma? A górne, ale nie przy toalecie i nie boczne. Też nie ma? To może kupe, ale dolne... Na ten dzień nie ma? A dzień wcześniej? Dzień później?
I tak przez 10 minut. A później droga powrotna. Niektórzy przychodzą przygotowani i wszystko mają ładnie rozpisane na karteczce. Ale niektórzy nie, więc jak się okazuje, że nie ma fajnych miejsc to wyciągają telefon i dzwonią do żony/matki/kochanki i pytają, co robić.
A ty tam umierasz w kolejce, bo to już druga godzina czekania się zaczęła...
Nasza kolej. Wiemy gdzie chcemy jechać, kiedy, nie wybrzydzamy przy przydziale miejsc. Dla pani kasjerki to miła odmiana. Pozwala nam nawet kupić 14 biletów, chociaż na osobę może wydać maksymalnie 9. Wystarczy powiedzieć, że jesteśmy we dwie. Bo absurdów oczywiście nie da się uniknąć. Kartą płacić można tylko jeśli się jest obywatelem Ukrainy, nie myślcie sobie, że jest inaczej. Za każdym razem gdy przychodzimy po bilety trafiamy na tę samą panią. Zawsze jest miła i pomocna. I nawet znalazła dla nas bilety na Krym i z powrotem mimo, że od dawna żadnych nie było. W szufladzie na nas czekały. A nam nawet do głowy nie przyszło, że można o takie zapytać. Od późnego PRL-u, gdy babcia kupowała szynkę na święta spod lady nie widziałam czegoś takiego.
Niemiła obsługa w kasie? Panie jedzące kanapeczki i plotkujące zamiast obsługiwać klientów? Brak rzetelnej informacji ze strony pracowników kolei? Nie w Doniecku. Ukraińska kolej rządzi, gorzej z jej użytkownikami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz