Piotrek kupił 4 bilety na mecz Ukraina - Francja. Miała z nim iść męska część naszego mieszkania. Niestety, los bywa okrutny i Piotrek nie mógł się na meczu pojawić. Biletów odebrać też nie mógł. Dawid z Fabienem, przy wsparciu Oli, Orhana i moim podjęli heroiczną walkę o prawo wstępu na stadion.
Zaraz po naszym cotygodniowym, ciągnącym się w nieskończoność* spotkaniu ewaluacyjnym chłopcy udali się do biura po wydruk potwierdzenia zakupienia biletów i kopię dokumentów, a później na Donbass Arenę. Bilet Piotrka miał trafić w moje łapki. Wolontariuszka w kasie angielskim nie włada (żadna nowość), a głośnik przy okienku był zepsuty i Dawid połowy nie słyszał. Finał długiej rozmowy był taki, że kopia paszportu ma być potwierdzona i potrzebne jest upoważnienie od Piotrka. Pojechaliśmy do biura. Zadzwoniliśmy do Piotrka do Polski. Piotrek zadzwonił do UEFA, UEFA wysłała Piotrkowi maila. Piotrek maila przysłał nam. Wydrukowaliśmy wszystko, co trzeba było i biegniemy na marszrutkę.
Do mieczu zostały dwie godziny, a kolejka w ogóle się nie rusza. Ukraińcy, jak to Ukraińcy chamsko wpychają się w kolejkę, ale tylko nam to przeszkadza. Niektórzy nie umieją czytać i stoją w złej kolejce. Chłopcy umierają z głodu, bo od rana mieli w ustach tylko kawę i fajki. A ja tylko jogurt. Ludzie wkoło wykrzykują nazwy swoich miast, więc się do nich dołączamy. Po "Dnipro Dniepropietrowsk" następuje "Tours". Odzewu brak. Kasy mija autokar wiozący ukraińskich piłkarzy. Okrzyki radości. Jadą Francuzi. Gwizdy i wiwatujący Fabien. Dostajemy bilety, odnajdujemy Coio. Mamy 45 minut do meczu. Chłopcy umierają z głodu, więc biegniemy do supermarketu. Po wyjściu ze sklepu okazuje się, że zerwał się mocny wiatr, niebo pociemniało. Będzie padać, ale na to akurat czekamy od rana. Temperatura powyżej 30 stopni mocno nam doskwiera od kilku dni. Biegniemy i jemy kanapki jednocześnie. Jesteśmy cali mokrzy od potu. Napotkanych po drodze milicjantów pytam o niebieską trybunę. "Na stadionie" słyszę. "Tyle to wiem". Przypominam sobie o tablicach informacyjnych postawionych tuż przed Euro wkoło stadionu. Znajduję jedną. Okazuje się, że niebieska trybuna jest z drugiej strony. 15 minut do meczu, a my nie możemy przejść przez teren Donbass Areny i trzeba biec na około. Zaczyna kropić. I błyskać. Mijamy muzyków, ludzi chcących odsprzedać bilety, milicję, resztki kibiców i góry śmieci. Za Media Center skracamy sobie drogę biegnąc przez mokrą trawę. Po małych problemach wpuszczają nas na stadion. Kątem oka widzę, że niebo nad centrum jest czarne. O takie:
Biegamy po schodach próbując znaleźć swój sektor, w końcu okazuje się, że pomyliliśmy drzwi. Wchodzimy na trybunę. A tam szaleństwo. Kibice robią taki hałas, że bolą mnie uszy. Wypraszamy ludzi, którzy zajęli nasze miejsca (normalka tutaj). Nie siadamy, bo piłkarze już wychodzą na murawę. Zaczyna padać. Hymny. Fabien odśpiewuje Marsyliankę. Ukraińcy się nie czepiają. Później następuje uroczyste odśpiewanie "Ще не вмерла Українa" (ukr. "Jeszcze nie umarła Ukraina").
Zaczyamy. I kończymy, bo pioruny walą w okolicy jak szalone. Niebo jest białe od błyskawic, grzmoty słychać lepiej niż kibiców. Mecz przerwany, kibice z drogiej trybuny uciekają pod dach. Reszta świetnie się bawi. Zaczynają się wycieczki po piwo, tańce przy akompaniamencie piosenek o deszczu, pływanie po trybunach. Nie nudzimy się.
Przestaje padać, obsługa osusza najbardziej mokre fragmenty murawy. Skutecznie. Mecz zostaje wznowiony o 20. Ale wieje nudą. Ukraińcom nawet się nie chce biegać. Czujemy zapach mokrej trawy. Powietrze jest cudownie orzeźwiające, a niebo nad stadionem piękne...
Do mieczu zostały dwie godziny, a kolejka w ogóle się nie rusza. Ukraińcy, jak to Ukraińcy chamsko wpychają się w kolejkę, ale tylko nam to przeszkadza. Niektórzy nie umieją czytać i stoją w złej kolejce. Chłopcy umierają z głodu, bo od rana mieli w ustach tylko kawę i fajki. A ja tylko jogurt. Ludzie wkoło wykrzykują nazwy swoich miast, więc się do nich dołączamy. Po "Dnipro Dniepropietrowsk" następuje "Tours". Odzewu brak. Kasy mija autokar wiozący ukraińskich piłkarzy. Okrzyki radości. Jadą Francuzi. Gwizdy i wiwatujący Fabien. Dostajemy bilety, odnajdujemy Coio. Mamy 45 minut do meczu. Chłopcy umierają z głodu, więc biegniemy do supermarketu. Po wyjściu ze sklepu okazuje się, że zerwał się mocny wiatr, niebo pociemniało. Będzie padać, ale na to akurat czekamy od rana. Temperatura powyżej 30 stopni mocno nam doskwiera od kilku dni. Biegniemy i jemy kanapki jednocześnie. Jesteśmy cali mokrzy od potu. Napotkanych po drodze milicjantów pytam o niebieską trybunę. "Na stadionie" słyszę. "Tyle to wiem". Przypominam sobie o tablicach informacyjnych postawionych tuż przed Euro wkoło stadionu. Znajduję jedną. Okazuje się, że niebieska trybuna jest z drugiej strony. 15 minut do meczu, a my nie możemy przejść przez teren Donbass Areny i trzeba biec na około. Zaczyna kropić. I błyskać. Mijamy muzyków, ludzi chcących odsprzedać bilety, milicję, resztki kibiców i góry śmieci. Za Media Center skracamy sobie drogę biegnąc przez mokrą trawę. Po małych problemach wpuszczają nas na stadion. Kątem oka widzę, że niebo nad centrum jest czarne. O takie:
Biegamy po schodach próbując znaleźć swój sektor, w końcu okazuje się, że pomyliliśmy drzwi. Wchodzimy na trybunę. A tam szaleństwo. Kibice robią taki hałas, że bolą mnie uszy. Wypraszamy ludzi, którzy zajęli nasze miejsca (normalka tutaj). Nie siadamy, bo piłkarze już wychodzą na murawę. Zaczyna padać. Hymny. Fabien odśpiewuje Marsyliankę. Ukraińcy się nie czepiają. Później następuje uroczyste odśpiewanie "Ще не вмерла Українa" (ukr. "Jeszcze nie umarła Ukraina").
Zaczyamy. I kończymy, bo pioruny walą w okolicy jak szalone. Niebo jest białe od błyskawic, grzmoty słychać lepiej niż kibiców. Mecz przerwany, kibice z drogiej trybuny uciekają pod dach. Reszta świetnie się bawi. Zaczynają się wycieczki po piwo, tańce przy akompaniamencie piosenek o deszczu, pływanie po trybunach. Nie nudzimy się.
Przestaje padać, obsługa osusza najbardziej mokre fragmenty murawy. Skutecznie. Mecz zostaje wznowiony o 20. Ale wieje nudą. Ukraińcom nawet się nie chce biegać. Czujemy zapach mokrej trawy. Powietrze jest cudownie orzeźwiające, a niebo nad stadionem piękne...
Wynik podoba się tylko Fabienowi. Nie kryje radości, ale nie ma zbyt wielu sił żeby się cieszyć, bo jak my wszyscy jest głodny, spragniony, zmęczony i klejący się od potu. Idziemy za tłumem do ulicy Uniwersyteckiej. Po drodze spotykam Lizę, która była w trakcie meczu w naszej Siedzibie Głównej. Namiot nie wytrzymał burzy i się troszkę zawalił. Zostali więc ewakuowani... na stadion. Takim to fajnie, też muszę zacząć oglądać mecze w największym z eurowych namiotów pod stadionem.
Wsiadamy w pierwszy lepszy autobus i jedziemy do fan zony. Nikt nie zbiera pieniędzy za przejazd, a autobusy i trolejbusy odjeżdżają o 30 sekund. Super organizacja, nawet lepiej niż na Coke w Krakowie. Kto by się tego spodziewał po Doniecku... Docieramy do fan zony akurat na drugą połowę. Fenomenalny mecz.
Wracamy do domu po drugiej, po drodze mijając połamane drzewa. Od samego rana służby porządkowe usuwają gałęzie, obcinają konary, ale jestem tak zmęczona, że żaden hałas mi nie przeszkadza...
Zdjęcia z meczu do obejrzenia tutaj:
Wsiadamy w pierwszy lepszy autobus i jedziemy do fan zony. Nikt nie zbiera pieniędzy za przejazd, a autobusy i trolejbusy odjeżdżają o 30 sekund. Super organizacja, nawet lepiej niż na Coke w Krakowie. Kto by się tego spodziewał po Doniecku... Docieramy do fan zony akurat na drugą połowę. Fenomenalny mecz.
Wracamy do domu po drugiej, po drodze mijając połamane drzewa. Od samego rana służby porządkowe usuwają gałęzie, obcinają konary, ale jestem tak zmęczona, że żaden hałas mi nie przeszkadza...
Zdjęcia z meczu do obejrzenia tutaj:
Ukraina - Francja |
*skąd oni biorą tyle problemów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz